TO NIE JEST KRAJ DLA UFNYCH LUDZI. HISTORIA KILKU OSZUSTW. CZ. 1.

Wyjeżdżając zawsze staram się otworzyć na ludzi, których spotykam. Nie mam na myśli jedynie spędzania czasu z miejscowymi, rozmów czy wspólnych posiłków. Może to trochę naiwne, ale ufam napotkanym ludziom, pozwalam im się poprowadzić, zachować się tak, jak oni, a nie ja, mają w zwyczaju. I dzieje się tak, mimo że zupełnie ich nie znam. Mam bowiem głębokie przekonanie, że drugi człowiek widząc okazane zaufanie, potrafi je docenić i nie nadużywa go. Niestety, w Afryce spotkałem wiele osób, które na świat patrzą w inny sposób. Oszustwa są powszechne na każdym kroku, a to krótkie zestawienie może pomóc w uniknięciu przynajmniej części z nich.


Tak w folderach turystycznych wygląda Lac Rose, słynne "różowe jezioro" w pobliży Dakaru. Różowy kolor jest dziełem alg żyjących w wysoko zasolonej wodzie.

Oszustwa to rzecz, która przeszkadzała mi w Afryce najbardziej. I nie chodzi o to, że straciłem tyle a tyle pieniędzy, chciałbym się zemścić albo użalać nad swoim smutnym losem. Chodzi o nastawienie. Gdy tylko nauczyłem się, że oszukanym można zostać przez niemal każdego i w niemal każdej sytuacji, niezwykle ciężko było mi otworzyć się na innych. W takiej sytuacji człowiek po prostu traktuje każdego jak potencjalnego oszusta. I mimo, że takie zachowanie jest dosyć naturalne, jest mi z tym źle. Jestem pewny, że Afryka jest pełna ludzi dobrej woli. Wielu z nich spotkałem na swojej drodze. Niestety, część z nich potraktowałem tak, jak wszystkich innych, osądziłem niesprawiedliwie, przypisałem łatkę oszusta. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia i żywię nadzieję, że opisując sytuacje, których doświadczyłem uda się choć trochę ograniczyć tego typu przypadki.

1.Wiza do Senegalu, czyli rozczarowanie administracyjne.

Obywatele polscy podróżujący do Senegalu na okres nie dłuższy niż 90 dni nie potrzebują wizy. Dokumentami uprawniającymi do przekroczenia granicy są: polski paszport ważny co najmniej 6 miesięcy, dokument potwierdzający opuszczenie terytorium Senegalu po upływie dopuszczalnego okresu pobytu oraz Międzynarodowa Książeczka Szczepień, potwierdzająca szczepienie przeciwko żółtej febrze.

To, że posiadasz informacje, jakie dokumenty są potrzebne, że są one zgodne z tym, co twierdzi MSZ oraz Ambasada Senegalu w Polsce, to wcale nie oznacza, że posiadają je pogranicznicy. Ode mnie wymagano dodatkowo – poza powyższym wyliczeniem – rezerwacji hoteli, planu wyjazdu oraz zaświadczenia o miejscu pracy. Gdybym je miał, zapewne pojawiłyby się dodatkowe wymagania w postaci karty rowerowej, świadectwa chrztu oraz legitymacji Związku Kynologicznego. Wszystko to prowadziło do stwierdzeń,w jak poważne problemy popadłem oraz, że ich cudownym rozwiązaniem jest banknot 50 euro.Zapłaciłem, co miałem robić. Była trzecia w nocy, a ja miałem już serdecznie dosyć tego dnia.

Przygotowanie wszystkich możliwych dokumentów, inna pora dnia, dobra znajomość francuskiego, nieprzyznawanie się, że jest się w Senegalu pierwszy raz, oraz naprawdę dużo cierpliwości zapewne pomogą w uniknięciu tej bezpodstawnej opłaty.

2. Taksówkarze trzymają swój żałosny poziom.

Hostel, w którym planowałem zatrzymać się w Dakarze zaproponował mi transfer z lotniska w cenie bliskiej 20 euro. Drogo, zwłaszcza że dystans między lotniskiem a hostelem wynosił około 10 kilometrów. Ofertę hostelu odrzuciłem i postanowiłem poszukać transportu na własną rękę. To był kompletny kretynizm, przez który wpakowałem się sytuację, z której wykaraskałem się bez szwanku jedynie dzięki dużemu szczęściu.

Po przejściu kontroli granicznej na lotnisku w Dakarze należy przygotować się na skomasowany atak taksówkarzy, pomocników, pośredników, asystentów i wszelkiej maści innego podejrzanego elementu. Olałem kilku pierwszych nagabujących, uciekłem od „przewoźników prywatnych” i trafiłem na kilka oznaczonych taksówek, obok których stali kierowcy z identyfikatorami na szyi. Na pierwszy rzut oka wyglądało to bardzo wiarygodnie. Czar prysł jednak po kilku minutach. Okazało się, że pomimo mapy i adresu kierowcy nie wiedzą, gdzie jechać. Pokazywali mi, że dzwonią do hostelu i rzekomo ustalają adres. Nie wiem przy tym, z kim i o czym rozmawiali, a nawet nie wiem, czy w ogóle dzwonili do kogokolwiek. Żądali za to ode mnie zwrotu kosztów połączenia – przynajmniej 5 euro. Powiedziałem im kilka brzydkich słów, oraz że nie mam zamiaru jechać z nimi, skoro próbują mnie oszukać i idę pieszo. Tak naprawdę mocno obawiałem się kilkugodzinnego spaceru po przedmieściach Dakaru w środku nocy.

Odchodząc kawałek zauważyłem pojedynczego taksówkarza, w oznaczonej taksówce i to jemu właśnie postanowiłem zaufać. Umówiliśmy się na 8 euro za przejazd, włączyłem nawigację na swoim telefonie i ruszyliśmy. Przez większość trasy taksówkarz jechał jak po sznurku, zgodnie z nawigacją. Dopiero, gdy byliśmy prawie na miejscu, taksówkarz „przypadkowo” pomylił kilka razy drogę. Przestało mi się to podobać, dlatego poprosiłem, aby się zatrzymał. Dałem mu 10 euro i zacząłem wysiadać. To mu się widocznie nie spodobało, bo próbował zamknąć drzwi centralnym zamkiem, jednak byłem trochę szybszy, otwierając je na sekundę wcześniej. Nie do końca rozumiejąc sytuację, zapytałem, o co mu chodzi. Oczywiście chciał „reszty pieniędzy”, bo nie umawialiśmy się na „eight euro”, tylko – jego zdaniem – „deux eight euro” (28 euro). To kreatywne połączenie języka francuskiego i angielskiego w jednym liczebniku nie urzekło mnie jednak i wysiadłem z samochodu. Taksówkarz wyszedł za mną i wtedy nie wytrzymałem. Miałem już serdecznie dosyć tych wszystkich oszustw, prób wyłudzeń, całego tego dnia. Wydarłem się na niego, używając sporej ilości niecenzuralnych słów i odszedłem w mrok. Dalszą drogę do hostelu pokonałem pieszo.

Takich historii można uniknąć decydując się na transfer oferowany przez hostel. Jeśli nie ma takiej możliwości, warto poprosić kogoś z podróżujących tym samym samolotem o pomoc w znalezieniu taksówki. Jeśli i to zawiedzie, to bardzo ważnym jest, aby nie zostawiać swojego bagażu w bagażniku taksówki. Gdybym, całkiem przypadkiem, nie zabrał go ze sobą, płaciłbym tyle, ile tylko życzył sobie taksówkarz, żeby tylko odzyskać swój plecak.

Tak w rzeczywistości wygląda Lac Rose. Zdjęcie nie pokazuje ton śmieci, które - korzystając z dobrej pogody - opalają się na brzegu.

3. Internet? Pierwsze słyszę.

Hostel, w którym się zatrzymałem w Dakarze wydawał mi się ostoją normalności. Dalej tak uważam, choć gdy przyszło do rozliczeń pieniężnych, okazało się, że nie jest to normalność w sensie europejskim. Po pierwsze, w obiektach rangi „hostel” zupełnie nie należy przywiązywać się do ceny podanej podczas internetowej rezerwacji (w mieście całe dwa obiekty o tym standardzie oferują możliwość rezerwacji przy pomocy strony ***king.com). Po drugie, trzeba uważać ile i za co się płaci. Najlepiej zapytać ile kosztuje jedna noc i samemu przeliczyć kwotę należności. Po trzecie, konieczne jest dokładne przeliczenie otrzymywanej reszty.

4. Zakupy: nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!

Ani w Senegalu ani w Mauretanii w żadnym sklepie nie widziałem wywieszek z cenami. Z tym trzeba się pogodzić: cen nie ma i już. Stwarza to doskonałe warunki aby uszczknąć nieco z białej, chodzącej skarbonki, za jaką często uchodzą tu Europejczycy i Amerykanie. Klasyczne numery to:
  • specjalna oferta cenowa, tylko dla obcokrajowców. Co najmniej kilka razy robiąc zakupy w asyście miejscowych, łapałem się na tym, że sam płaciłem znacznie więcej za te same produkty. Zawyżaniu cen może zapobiec głośne pytanie się o cenę, zwłaszcza, gdy w sklepie są inni ludzie. Co prawda nie sądzę, aby podanie niewłaściwej ceny skłoniło ich do interwencji. W tej części świata jednakże bardzo liczy się „dobre imię” czy „renoma” danej osoby. Z tego powodu sprzedawca może obawiać się zawyżać ceny, żeby nie wyjść na oszusta wobec ludzi, którzy kupują u niego codziennie. W miarę możliwości należy też pytać miejscowych o to, ile dany produkt może kosztować.
  • nie mam wydać. Dobrze, to ja rezygnuję, oddaję produkt, proszę o swoje pieniądze. Wówczas sprzedawca zazwyczaj sprawdza jeszcze raz, a reszta magicznie się odnajduje.
  • pomyłki w wydawaniu. W każdym przypadku otrzymaną resztę trzeba dokładnie przeliczyć, tak aby widział to sprzedawca. „Błędy” w wydawaniu są tak powszechne, że czasami miałem wrażenie, że ludzie, którym płaciłem mają po prostu problem z liczeniem. Spotkałem ludzi, którzy mieli problemy z pisaniem, także wierzę, że w niektórych przypadkach może być to część prawdy.
5. Trzymaj się swojego paszportu.

Granica Senegalu i Mauretanii jest równie wąska, jak granica między oszustami a pracującymi tam stróżami prawa. Wjeżdżając do miejscowości granicznej, na punkcie kontrolnym oddałem żołnierzowi swój paszport. Nie wrócił on już do mnie, a trafił w ręce nieumundurowanego człowieka, który był również obecny w tym miejscu. Ponieważ oddał mu go żołnierz, a człowiek po chwili kazał mi wsiadać na motocykl, byłem przekonany, że mam do czynienia z przedstawicielem władzy. Owszem, pojechaliśmy na posterunek, gdzie dostałem do paszportu stempel wyjazdowy. Rzeczywistym celem było jednak odwiedzenie pobliskiego kantoru prowadzonego przez motocyklistę. Przyszło jeszcze kilka osób i wspólnie namawiali mnie na wymianę pieniędzy, przekonywali trochę grozili. Dowiedziałem się od nich m.in. że:
  • franków CFA nie mogę wywozić z kraju i jeśli ich nie wymienię u nich, to zostanę zatrzymany na granicy i pewnie osadzony w areszcie (wywozić rzeczywiście nie można, ale nikt tego nie sprawdza).
  • dalej nie ma możliwości wymiany waluty (jest, po obu stronach granicy, od propozycji trzeba się wręcz odganiać).
  • bez wymiany pieniędzy nie przedostanę się przez rzekę, która jest faktyczną granicą między państwami (prom jest darmowy).
  • za wizę mauretańską mogę zapłacić tylko w walucie lokalnej – ugija, a przecież nikt mi dalej nie wymieni pieniędzy, tylko oni (teoretycznie, poza ugija, można zapłacić jeszcze w euro oraz frankach CFA, choć to akurat odrębna historia).
Oddałem im w końcu trochę pieniędzy, żeby odzyskać paszport. W przeliczeniu wyszło pewnie ze 20 czy 30 zł. Pokazałem, że nie mam w portfelu nic więcej. Dziwili się mocno, że jak to, biały i nie ma pieniędzy, ale w ostateczności, widząc że nic więcej ze mnie nie wyciągną, oddali paszport i puścili. Pieniądze oczywiście miałem, musiałem w końcu jakoś zapłacić za mauretańską wizę. Przydały się natomiast przestrogi babci, aby nie trzymać wszystkiego w jednym miejscu, w portfelu zaś tylko niewielką kwotę.

Tak naprawdę nie jest tak źle. Podchodząc bliżej, patrząc pod dobrym kątem, przy odpowiednim nasłonecznieniu widać trochę czerwieni, a może nawet różu.


Ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz