DZIECI, HEROINA I CHIPSY DORITOS

Przed Wam krótki i - co najważniejsze - w przeciwieństwie do wszelkiej maści kołczów i doradców, liczących za swoje usługi setki złotych - darmowy - poradnik "Jak wyjść ze swojej strefy komfortu?".

Kadr z filmu "Kongres" reż. Ari Folman

Akt pierwszy. Scena pierwsza


Oglądam rosyjski teledysk. Sceneria Ułan Ude, miasta na dalekiej Syberii, do którego, w poszukiwaniu lepszego życia, przez lata ściągały okoliczne, koczownicze plemiona. Znalazły upadły przemysł i skupiska szarych, rozpadających się bloków. Znalazły ogromne bezrobocie, beznadzieję, biedę i uzależnienia. Stepowy piasek powoli zasypuje ulice. Przyroda stopniowo odbiera to, co człowiek z taką brutalnością jej wydarł. 

W teledysku młody chłopak, może trzynastoletni, wychodzi na dach bloku. Bierze heroinę i odpływa, choć na chwilę ucieka od tego przytłaczającego, bezsensownego świata, bez szans i bez celu.

Wgapiam się w ekran. Źrenice mam nienaturalnie rozszerzone. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem coś tak mocnego. Tak strasznego i brutalnego. Jestem zaszokowany. I wnet, zupełnie bez uprzedzenia, w słuchawkach słyszę wesoły dżingiel, a na ekran wskakuje kolorowa reklama chipsów doritos, z hasłem "Podejmuj śmiałe wyzwania".

Akt pierwszy. Scena druga


Jadę metrem. Godziny szczytu, wagonik jest niemal pełny. Ze znudzeniem patrzę na zawieszony na ścianie monitor. Wesołe szczeniaki labradorów, biegając po zielonej, wiosennej trawie, bawią się papierem toaletowym popularnej marki. Pod spodem, na czerwonym pasku, gdzie wyświetlane są newsy, napis "47 OFIAR ZAMACHU W TURCJI". 

Kolejna reklama. Atrakcyjna, blondwłosa modelka, wystylizowana na gospodynię domową, wyjmuje z piekarnika pachnące ciasto. Z "Kasią" ci się upiecze - głosi slogan. Na pasku pod spodem "ROŚNIE TRAGICZNY BILANS POŻARÓW W USA".

Staram się nie patrzeć. Zakładam słuchawki. Robert Matera śpiewa: "Jest demokracja, więc nie ma litości. Na nic jest twój płacz. Takie są reguły tej gry. Masz wolność więc płać". Później wskakuje reklama skrzydełek z kurczaka z dowozem. 14,99 za 12 sztuk.

Przerwa


Co się z nami dzieje? Dlaczego nikt tego nie widzi? Czy nikomu nie przeszkadza ten kontrast? Dlaczego wszyscy to ignorują? Nikt się nie przejmuje?

W każdym z tych przypadków czułem, jakby mi ktoś napluł w mordę. Jakby mówił: "Mamy w dupie problemy świata. Ale chodź, zobacz jakie wspaniałe produkty oferujemy..."

Akt drugi. Scena pierwsza (i jedyna)


Czy czytałeś "Kongres futurologiczny" Lema? Albo oglądałeś film? 

Główny bohater, Ijon Tichy bierze udział w Światowym Kongresie Futurologicznym, obradującym w luksusowym hotelu nad problemem przeludnienia w świecie targanym konwulsjami wybuchów społecznych i skrajnie niestabilnym politycznie. Wkrótce po rozpoczęciu Kongresu, na ulicach miasta dochodzi do zamieszek. Tichy wraz z garstką uczestników chroni się w kanale ściekowym, dokąd docierają użyte w tłumieniu zamieszek chemiczne środki halucynogenne, które wywołują u bohatera ciąg urojeń. Doznając halucynacji wydaje mu się, że jest w 2039 roku w zadziwiająco idyllicznym świecie, zrewolucjonizowanym przez osiągnięcia chemii, gdzie niemal wszystkie ludzkie potrzeby są w nim zaspokajane poprzez bezpośrednie oddziaływanie na mózg wszechobecnych, rozpylanych w powietrzu, substancji chemicznych. Owe specyfiki są tak zaawansowane, że likwidują niepożądane społecznie zachowania, są łatwo przyswajalnym nośnikiem wiedzy, albo mogą wywołać dowolną (z góry zaplanowaną) projekcję, wizję, samopoczucie lub przekonanie u osoby je przyjmującej. W końcu budzi się i stwierdza, że nadal przebywa w kanale ściekowym pod gruzami zburzonego hotelu.

Koniec


O co w tym wszystkim chodzi? Czy o to żeby się martwić? Nie, nie to miałem na myśli. Żyjąc na co dzień w Europie i w Polsce, która - mimo swoich wszelkich wad - pozostaje jednym z najlepszych i najbogatszych krajów na świecie, często jesteśmy zaślepieni, tak jak bohaterowie powieści Lema. Wielu rzeczy świadomie lub podświadomie nie dostrzegamy, żyjąc w swojej bajce. I czasami dzieje się to dlatego, że ktoś nie chce, abyśmy je widzieli. Ludzie martwiący się o planetę nie kupują produktów z taniego, chińskiego plastyku. Ludzie, którzy przyjaźnią się z innymi, trudno jest zaszczuć przeciw nim, dla uzyskania celów politycznych. Czasami też nie dostrzegamy zbyt wiele, bo jest nam po prostu wygodniej się nie przejmować. 

Tylko czy naprawdę chcemy tkwić w tej bajce? Czy jesteśmy zdecydowani poświęcić prawdę dla wygody? Postępować tak, jak powiedzą nam inni?

To nie skok na bungee ani podróż do Tajlandii jest "wychodzeniem ze strefy komfortu". Jest nim spojrzenie na to, jak świat wygląda naprawdę. Dostrzeżenie także tych niewygodnych rzeczy i spraw, które na co dzień starasz się ignorować. I działanie, aby je zmienić.

[Recenzje] J. KULISZ 'KONIEC POKOLEŃ PODLEGŁOŚCI'

W moim osobistym przekonaniu, żaden ze sposobów celebracji zeszłorocznej, setnej rocznicy odzyskania niepodległości, ani Marsz Niepodległości, 'Koncert dla Niepodległej' na Stadionie Narodowym, wystawienie nowych pomników, podświetlenie słynnych obiektów budowlanych w biało-czerwone barwy, ani nawet deklaracja restytucji Pałacu Saskiego, nie był tak doniosły i ważny dla Polski, jak wydanie cienkiej, niebieskiej książeczki autorstwa Jarosława Kulisza.


W naszym kraju o Polsce bardzo trudno jest mówić. O Polsce zdecydowanie łatwiej jest krzyczeć, awanturować się, rozdzierać szaty w jej imieniu, zarzucać zdradę narodowego interesu i brak poświęcenia dla narodu, ojkofobię, wyzywać od lewaków i prawaków, komunistów i nacjonalistów. Efektem tego jest coś, co osobiście najbardziej przeszkadza mi w tym kraju: nieustanna wojna polsko-polska, głębokie podziały niemal na każdym polu i nieumiejętność znalezienia narodowego konsensusu w niemal żadnej sprawie.

Jarosław Kuisz w swojej książce stawia diagnozę tego stanu: zbiorową i nie do końca uświadamianą obawę o możliwość ponownej utraty suwerenności. Stanowi ona piętno pozostawione przez niemal dwieście lat zależności, najpierw pod zaborami, a następnie pod wpływem Związku Radzieckiego. To przez nią zwykliśmy traktować Polską w kategoriach ostatecznych, a niemal każdą opinię na temat naszego kraju, odmienną od naszej, podświadomie traktujemy jako zagrożenie dla istnienia państwa. To właśnie z tego powodu jesteśmy narodem kontestatorów, nauczonych żyć przeciw państwu, gdzie popiera się kombinowanie i cwaniactwo, nie zaś modernizatorów, starających się poprawiać sytuację w domu swoim - Polsce.

Czytając 'Koniec pokoleń podległości' miałem wrażenie, że to wytęskniony głos normalności w całej tej zawierusze politycznej, historycznej, szafowaniu wartościami narodowymi, wzajemnym licytowaniu się kto jest bardziej polski, prawdziwszym Polakiem. Autor nie opowiada się po żadnej ze stron sporu politycznego. Wręcz przeciwnie, wielokrotnie stara się przenieść myślenie o Polsce na inny poziom, wskazując że jest to przede wszystkim sprawa nasza, zwykłych zjadaczy chleba, tego jak myślimy i traktujemy naszych rodaków, których co dzień spotykamy w na ulicy, w pracy albo w sklepie. Różnice między nami były, są i będą. Trzeba się z tym pogodzić i zamiast ciągle odcinać się od tych, którzy mają zdanie odmienne od naszego, znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia. To właśnie zdolność do porozumienia była podstawą największych sukcesów Rzeczypospolitej, takich jak konfederacja warszawska, unia lubelska (wielu Polaków przecież nie chciało tych "dzikich" Litwinów i ich księcia Jagiełły, ale umieli się dogadać, dzięki czemu zapisali najwspanialsze karty w historii Polski), czy ruch Solidarności.

Dużym plusem książki jest również to, oprócz malkontenctwa i pokazywania tego, co jest złe Kulisz proponuje także rozwiązania. I nie są to wielkie projekty, a sprawy, którymi możemy stopniowo zająć się od zaraz. Atutem jest także prosty język, którym operuje autor, a także duża ilość krótkich rozdziałów, przez co, mimo stosunkowo trudnej tematyki, książka jest przystępna dla każdego.

'Koniec pokoleń podległości' to rzecz niezwykle mądra i ważna. Gdyby choć połowa Polaków przeczytała tą króciutką książkę, dziś nasz kraj wyglądałby zdecydowanie inaczej. Zdecydowanie lepiej.


'Koniec pokoleń podległości', Jarosław Kulisz, Biblioteka Kultury Liberalnej 2018, stron 194. Ocena 8/10.

POSTHUMANIZM: CZY WYSYŁANIE MOCZU W KOSMOS ZAPEWNI NAM NIEŚMIERTELNOŚĆ?

Czy życie na ziemi powstało tylko dlatego, że w którymś z kosmicznych spodków zatkała się toaleta, a  jego załoga musiała zatrzymać się na ziemi, żeby się wysikać? Takie przedstawienie genesis - o dziwo - nie musi być wyłącznie fantasmagorią i w dużej części może być uzasadnione naukowo.



Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.

Powyższy cytat z Księgi Rodzaju od średniowiecza dominuje w myśleniu o roli człowieka w przyrodzie. Roli - dodać należy - kluczowej, ponad wszelkimi innymi gatunkami żyjącymi, którymi człowiek, jako jedyny obdarzony duszą, ma prawo (a przez to moralne i etyczne uzasadnienie) władać.

Także nowożytność nie przyniosła zasadniczych zmian w tym zakresie. Związana z nimi laicyzacja sprawiła jedynie, że zamiast duszy, jako uzasadnienia władztwa człowieka nad innymi gatunkami, wskazuje się inteligencję ('człowiek jest jedyną na ziemi istotą inteligentną') lub ewolucję ('człowiek stoi na szczycie drzewa ewolucji').

Dopiero w ciągu ostatnich kilkudziesięciu latach, powoli wracają do życia koncepcje, że jesteśmy równorzędną częścią przyrody. Że nie mamy uzasadnienia moralnego, by stawiać się ponad nią, a zwierzęta i rośliny również mają swoje prawa, które należy chronić. W pewnej części znalazło to odzwierciedlenie w ustawodawstwie oraz sposobie zachowania ludzi. W pewnej części, gdyż - mimo tendencji w tym kierunku - wciąż nie doszło do zrównania statusu człowieka i przyrody. Człowiek wciąż stawia się ponad przyrodą, nadając jej jedynie pewne prawa.

Mimo tego, zapytać należy, skąd wzięła się ta zmiana w myśleniu? Skąd pomysł, że rośliny i zwierzęta mogą być nie mniej ważne niż cywilizacja tworzona przez ludzi?

Wynika to przede wszystkim ze spostrzeżenia, jak dalece doprowadziliśmy do zniszczenia, degradacji i zanieczyszczenia przyrody oraz tego, jak fatalnie odbija się to na kondycji człowieka. Ale to nie wszystko. Jedną z przyczyn, w mojej opinii, jest także odmienne spostrzeżenia na człowieka. Zrozumienie, że z miejscem, w którym żyjemy łączy nas zdecydowanie więcej, niż nam się wydawało.

Człowiek planetarny


Skąd w ogóle pochodzi człowiek? Od małpy - to bardzo rozpowszechnione, uproszczone i z gruntu rzeczy nieprawdziwe stwierdzenie. Nawet jego bardziej poprawna wersja, stanowiąca, że człowiek i niektóre gatunki małp mają wspólnego przodka jest obarczona zasadniczą wadą w postaci zatrzymania się na pewnym, mocno już zaawansowanym, etapie życia biologicznego. Żeby powstał ten wspólny przodek człowieka i małp musiały bowiem minąć setki milionów lat ewolucji, począwszy od prostych bakterii, organizmów jednokomórkowych, wielokomórkowców, białek, bardziej złożonych organizmów morskich i wiele, wiele innych, aż do ssaków lądowych.

Patrząc na ewolucję w ten sposób dostrzegamy, że źródłem pochodzenia człowieka jest raczej pierwszy występujący na ziemi organizm żywy, jakiegoś rodzaju proto-bakteria. I jest ona nie tylko źródłem pochodzenia samego człowieka, ale także zwierząt, roślin, grzybów i całego biologicznego życia na ziemi. Mamy wspólnego przodka nie tylko z małpami, ale ze wszystkim, co żyje na tej planecie.

Ale czy to na pewno koniec? Czy ewolucja na pewno zaczyna się od tej proto-bakterii? Czy na pewno nie można pomyśleć o niczym dalej?

Otóż można. W ostatnich czasach mówi się także o ewolucji geologicznej i jej wpływie na rozwój życia na ziemi. Powstanie pierwszej proto-bakterii wymaga bowiem, by istniały odpowiednie związki chemiczne. Nie było ich od samego początku na naszej planecie, dopiero odpowiednie procesy geologiczne doprowadziły do ich utworzenia (związki chemiczne, utworzone w procesach geologicznych nazywamy minerałami). Innymi słowy, minerały także stanowią część ewolucji.

Włączając do naszego myślenia o tym, skąd pochodzimy, narrację związaną z powstaniem życia na ziemi, a także ewolucją geologiczną, dostrzegamy to, jak bardzo jesteśmy związani z tą planetą, z elementami przyrody zarówno ożywionej i nieożywionej. Dzięki temu możemy spojrzeć z trochę innego innego miejsca na to, jaką rolę pełni człowiek na ziemi. Zastanowić, czy uzasadnionym moralnie i etycznie jest stawianie się ponad przyrodą. 

No dobra, ale co z moczem i nieśmiertelnością?


Postrzeganie przez człowieka siebie samego jako dominującego nad przyrodą, jej pana i władcę, wiąże się też z kwestią pewnej indywidualizacji. Kwestię tą zauważono już w filozofii starogreckiej, wyróżniając pojęcia zoe - życia w ogólności, a także bios - życia zindywidualizowanego. Przymiot życia w sposób zindywidualizowany (bios) nadaje się zazwyczaj wyłącznie człowiekowi.

Wyjaśniając to bardziej obrazowo, śmierć człowieka (bios) postrzegana jest jako koniec. Natomiast inaczej patrzymy na śmierć zwierzęcia lub rośliny (zoe). Na przykład, śmierć wiewiórki nie jest postrzegana jako jakiegoś rodzaju koniec, ginie osobnik, ale wiewiórki żyją nadal. Pomijając przypadki ekstremalne, gdy ginie cały gatunek, życie roślin i zwierząt, odradzające się regularnie, jest w zasadzie nieskończone. Oczywiście, to samo można by powiedzieć o człowieku. Sęk w tym, że na człowieka patrzymy jako na zindywidualizowaną jednostkę, nie zaś jako gatunek. Różnica tkwi w postrzeganiu.

To zestawić należy ze wspomnianą wcześniej ewolucją geologiczną. Warunkiem niezbędnym do powstania życia organicznego na ziemi, pierwszej proto-bakterii, od której wszystko się zaczęło, było pojawienie się pewnej ilości rozpuszczalnego w wodzie fosforu. Tego rodzaju fosforu brakowało na naszej planecie. Istnieją dwie teorie, skąd się wziął. Po pierwsze, mógł spontanicznie powstać w procesach geologicznych. Po drugie, mógł zostać przyniesiony na ziemię z innych miejsc wszechświata - przez meteoryty, pył kosmiczny, bądź też, jak wierzą niektórzy, wizytę przedstawicieli obcych cywilizacji.

Dodać należy, że dużą ilość rozpuszczalnego w wodzie fosforu zawiera mocz. Stąd właśnie żartobliwe wprowadzenie do niniejszego artykułu, ale także projekt artysty Michaela Burtona pn. Astronomical Bodies, by ludzki mocz wysyłać na inne planety, tak aby zawarty w nim fosfor posłużył do rozwoju nowego życia i tym samym zapewnił człowiekowi - rozumianemu jako gatunek - nieśmiertelność.


[Recenzje] KONSTANTY USENKO 'BUSZUJĄCY W BARSZCZU'

Lekturę 'Buszującego w barszczu' porównać można do pierwszego razu, gdy bierzesz twarde dragi. Nagle odkrywasz, że gdzieś obok ciebie istnieje - i zawsze istniał - kompletnie inny, alternatywny świat, którego nigdy nie dostrzegałeś. Zanurzasz się w nim. Od teraz nic już nie będzie takie, jak wcześniej.


Narkotykiem, który w swojej książce oferuje Usenko jest kultura, a w szczególności muzyka obszaru postradzieckiego: dzisiejszych republik wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej, Ukrainy, Białorusi, Kazachstanu, państw nadbałtyckich, kaukaskich i innych. W połączeniu z opisem autora 'Buszującego w barszczu' tworzy ona mieszankę silnie uzależniającą, tak że nie raz zdarzało mi się siedzieć przez całą noc aż do rana, przewracając strony książki i jednocześnie słuchając kolejnych utworów opisywanych wykonawców.

Opisy, właśnie. Gdyby 'Buszujący w barszczu' to była sama muzyka, pewnie nie byłby książką, a raczej playlistą na którymś z popularnych portali udostępniających utwory z całego świata. Playlistą zawierającą muzykę, której - dodać należy - dalej nie znałby prawie nikt, spoza wschodniego kręgu kulturowego. Usenko podchodzi do muzyki jak do zjawiska kulturowego, wskazując przyczynę jego powstania, opisując (liczne tłumaczenia piosenek) i interpretując tekst, a także zastanawiając się, jaki efekt wywołuje. Daje to możliwość zrozumienia procesów społecznych zachodzących przede wszystkim we współczesnej Rosji, ale również krajach byłego ZSRR. W 'Buszującym w barszczu' znajdujemy zarówno katastrofalną beznadzieję życia w rozpadających się blokowiskach syberyjskiego Ułan Ude, jak i celebrację młodzieżowego życia w 'Warszawie' Maksa Korża.

'Buszujący w barszczu' to książka o kontrkulturze, muzyce niezależnej, którą rzadko można usłyszeć w radio. Od samego początku zadaje tym kłam postrzeganiu muzyki wschodu wyłącznie przez pryzmat szansonu (prostackiego, obciachowego disco) oraz - przez skojarzenia z popularnymi w Polsce Okudżawą czy Wysockim - podstarzałych, wiecznie skacowanych bardów, śpiewających gorzkie pieśni o życiu. Poruszając się w ramach kontrkultury Usenko nie wartościuje jednak muzyki, twierdząc że jedna jest gorsza lub lepsza od innej. Z równym zainteresowaniem opisuje punków z Grażdańskiej Oborony, jak i fenomen gopnikowskiej elektroniki spod marki Griby, pokazując liczne wymiary muzycznego podziemia. Dzięki 'Buszującemu w barszczu' nauczyłem się doceniać takie gatunki, jak oi!, cold wave, no wave, hardcore punk czy noise.

'Buszującego w barszczu' można także odczytywać przez wpływy kulturowe, doszukując się brzmień charakterystycznych dla określonych regionów Rosji, czy też byłych republik radzieckich. W ten sposób Usenko zabiera czytelnika w niezwykłą podróż: ze słuchawkami po mapie. To niebywała okazja, aby dowiedzieć się, jak brzmi współczesna muzyka z Tatarstanu, Syberii, Kaukazu, czy Karelii.
Wreszcie 'Buszujący w barszczu' to książka z przesłaniem. Usenko używa muzyki jako ilustracji tego, w którym kierunku zmierza świat, lusterka odbijającego zmiany polityczne i społeczne. I w wielu przypadkach dochodzi do konstatacji, że nie rozwój tendencji o charakterze nacjonalistycznym i ksenofobicznym, nietolerancji wobec mniejszości narodowościowych, seksualnych i religijnych, znaczny wzrost znaczenia kościoła, wraz ze zmniejszeniem przestrzeni indywidualnej wolności, to nie jest kierunek słuszny.

Czy nie brzmi to znajomo? Czy bluzy z niedźwiedziami w kolorze rosyjskiej flagi i wytatuowane cerkwie nie przypominają popularnych w Polsce tekstyliów z husarzami i 'patriotycznych' napisów? Mimo, że zarzekamy się na lewo i prawo, że od upadku Związku Radzieckiego z Rosją wiąże  nas niewiele, a kulturowo jesteśmy już częścią Europy Zachodniej, czytając 'Buszującego w barszczu' wielokrotnie można odnieść wrażenie, że ta książka jest także o Polsce. Te same zjawiska, te same procesy, wraz z opisem ich przyczyn i skutków sprawiają, że 'Buszujący w barszczu' to książka bardzo ważna dla Polaków, a przeczytanie jej sprawi, że na niektóre rzeczy - a w szczególności wschodnią kulturę - już nigdy nie spojrzymy tak jak kiedyś.

'Buszujący w barszczu', K. Usenko, Wydawnictwo Czarne 2008. Ocena: 8,5/10

O społecznej potrzebie utopii

Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie myśl, że aby sprostać wyzwaniom, przed którymi stoi dzisiejszy świat, konieczna jest radykalna zmiana sposobu myślenia i wartości, którymi kierują się jego mieszkańcy. Myśląc o tym, na czym taka zmiana mogłaby dokładnie polegać, doszedłem do wniosku, że to, co robię, to właściwie projektowanie utopii. A więc czegoś, co - zgodnie z encyklopedią - potocznie uważane jest za mrzonkę, coś niemożliwego do zrealizowania. Ale czy to na pewno oznacza, że utopie nie są potrzebne?
Makis E. Warlamis, Utopien 04
CC BY-SA 3.0

Problemy, przed którymi stoi dzisiejszy świat, takie jak skrajne nierówności ekonomiczne, globalne ocieplenie, znaczne zanieczyszczenie środowiska, wyczerpanie tradycyjnych zasobów, rozwój tendencji o charakterze ekstremistycznym, zależność od w dużej mierze oderwanego od rzeczywistości systemu finansowego, zmiany społeczne wynikające z rozwoju technologii, mają wyjątkowo złożony charakter i - w dobie globalizacji - są ze sobą ściśle powiązane. Z tego wynikają dwa wnioski. Po pierwsze, rozwiązanie tylko jednego lub kilku z tych problemów, w oderwaniu od pozostałych, nie jest możliwe. Konieczne jest mierzenie się z nimi wszystkimi jednocześnie. Po drugie, jeśli już wziąć wszystkie te problemy razem, okazuje się, że w mniejszym lub większym stopniu dotyczą chyba wszystkich dziedzin życia. A to oznacza, że mierzenie się z nimi można porównać do konstruowania nowego świata. 

To właśnie doprowadziło mnie do myśli utopijnych. Przy czym wcale nie traktowałem (ani nadal nie traktuję) hasła "konstruowanie nowego świata" jako bzdurę. Co więcej, uważam, że jest to możliwe i, jak zaznaczyłem na wstępie, powinno się odbywać na drodze radykalnej zmiany sposobu myślenia oraz wartości, jakimi kierują się ludzie. Tak, aby doświadczenia związane z przebywaniem z innymi, współczuciem, czy solidarnością międzyludzką zdecydowanie górowały nad konsumpcjonistyczną potrzebą nabywania nowych rzeczy. Pisał o tym m.in. prof. Andrzej Szahaj w artykule pt. "Nieuchronność klęski klimatycznej".

Tylko, czy ta, lub jakakolwiek inna utopia - założenie pozytywnej zmiany świata o zasięgu globalnym - w ogóle ma szanse się kiedykolwiek rzeczywiście wydarzyć? Pozostając tylko i wyłącznie w sferze faktów, a analizując twarde dane dotyczące tego, jak świat wygląda dzisiaj i w którym kierunku się rozwija, można w to poważnie wątpić. Nie stanowi to jednak o bezużyteczności projektowania utopii. 

Czy tego chcemy, czy nie, człowiek nie jest istotą, która polega wyłącznie na faktach, nie przyjmuje żadnych innych argumentów niż te, oparte na obliczeniach bądź badaniach naukowych. Chodź może brzmieć to naiwnie, wiele decyzji człowieka nie jest motywowanych czymś, co nazywamy racjonalnością. W procesie decyzyjnym ważną rolę pełnią emocje i uczucia, intuicja czy wiara. I właśnie do tej ostatniej chciałbym się odnieść.

Utopia to pojęcie, które zamiast w sferze faktów, powinno być raczej rozpatrywane w kategoriach wiary, rozumianej  szeroko, jako przekonanie, że w przyszłości nastąpią określone wydarzenia. Wiara różni się od nauki tym, że nie jest zależna od faktów. Na tym polega zarówno wiara w absolut, mimo braku  jego przejawów, które mogłyby podlegać weryfikacji naukowej, jak też wiara w to, że jak przyjdę rano spóźniony do pracy, to nikt nie zauważy. 

Także utopia powinna być traktowana jako przedmiot wiary. Coś, co niesie pocieszenie, że choć dziś jest średnio, to jutro będzie lepiej. Coś, co łączy ludzi i motywuje ich do wspólnej pracy na rzecz poprawy sytuacji. Ale także coś, co stanowi przeciwstawienie czarnowidztwu, przekonaniom, że będzie tylko gorzej, że nic nie możemy zrobić i apokaliptycznym wizjom świata.

Dostrzegam wyraźną potrzebę konstruowania tak rozumianych i w ten sposób stosowanych utopii. Potrzebę tą widzę pośród ludzi którzy mnie otaczają na co dzień, w znacznej części ignorujących wyzwania, przed którymi stoimy jako ludzkość, i powtarzających, że skoro sami nic nie mogą zrobić, to nie ma sensu się tym przejmować. To ludzie, którzy twierdzą, że ich głos nic nie znaczy, nie włączają się w działania społeczne, ponieważ uważają, że nie mają one sensu (bo są zbyt mało znaczące, aby cokolwiek zmienić), koncentrując się wyłącznie na zaspakajaniu swoich indywidualnych potrzeb.

Niestety, brak wiary w możliwość uczynienia świata lepszym dostrzegam także pośród osób angażujących się w działania o charakterze politycznym, dla których zmienianie świata powinno być w zasadzie celem. I to zarówno po lewej stronie politycznej, gdzie coraz częściej słyszę rozmowy, że nadciąga nowy kryzys (zamiast o tym, jak sprawić, by go nie było), jak i prawej. Wydaje mi się bowiem, że konserwatywny zwrot świata (na ten temat zob. m.in. artykuł prof. R. Machnikowskiego pt. "Konserwatywny zwrot świata" ) jest również konsekwencją braku wiary w możliwość stworzenia lepszego świata. Innymi słowy - braku utopii. Rozwój tendencji narodowych w wielu państwach Europy, m.in. w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Holandii, Turcji, Rosji, Węgrzech, ale także oczywiście Polsce, rządy konserwatystów w największych państwach obu Ameryk - Trumpa w USA i Bolsonaro w Brazylii, bierze się stąd, że obywatele tych państw zauważyli, że wcale nie jest dobrze i nie zanosi się, aby było lepiej. Wobec braku jasnej i w miarę konkretnej wizji przyszłości, braku utopii, starają się niejako odwrócić historię, wracając do zasad i wartości obowiązujących wtedy, gdy wszystko wydawało się być w porządku.

Przyszłość nie będzie ani zła, ani dobra. Przyszłość będzie dokładnie taka, jaką my, ludzie, sobie sami zbudujemy. Do tego potrzebna jest jednak jakaś wizja, jakiś cel, coś do czego świadomie można zmierzać, jakaś utopia. I dlatego powinniśmy rozmawiać o przyszłości, zastanawiać się, jak chcemy, aby wyglądała, i wierząc głęboko, że tak rzeczywiście się stanie, brać sprawy we własne ręce,co dzień choć po troszeczku zmieniając na lepsze otaczającą rzeczywistość.